Drodzy przypadła mi mniej chlubna funkcja dzielić się tym, dlaczego w NDG gdy byłem misjonarzem nie udało się założyć Zboru. Ale porażki są w tym celu by wyciągać z nich wnioski i się na nich uczyć jak kiedyś powiedział Michael Jordan
Nie
trafiłem ponad 9000 rzutów w mojej karierze.
Przegrałem
prawie 300 gier.
26
razy nie trafiłem decydujących piłek w meczu.
Ponosiłem
porażki raz po raz przez całe moje życie.
I
to właśnie dlatego osiągnąłem sukces..
Po
kilku latach doświadczeń wydaje mi się że jestem w stanie lepiej ocenić
sytuacje w Nowym Dworze Gdańskim, dlaczego tam nie udało się założyć Zboru podczas
mojej służby misyjnej w latach 2007- 2009.
Sytuacja
w Nowym dowrze Gdańskim była bardzo złożona. Zbór tam powstawał od ponad 20 lat
i w niektórych latach było bardzo blisko, by rzeczywiście powstał. Zdarzało się
że w okresie świetności do społeczności należało około 30 osób, jednak nigdy
nie zostało to przekute na struktury zborowe zawsze funkcjonowało jako placówka,
również w mentalności ludzi. Powody tego podejrzewam były różne, nie było
odpowiednich osób, które mogły się na pełen etat zająć tą społecznością, nie
było jasnej skrystalizowanej wizji co robić dalej itp. Zawsze było tak, że po
pewnym okresie wzrostu następował podział i spadek. Zazwyczaj Pojawiał się
jakiś charyzmatyczny lider, który zaczął skupiać wokół siebie ludzi, ale nie koniecznie chciał to
czynić w Kościele Chrześcijan Baptystów, część go akceptowała część nie i w
końcu dochodziło do podziałów, często też na tle teologicznym. W takim też
okresie ja zająłem się tą społecznością.
Objąłem
tą placówkę w bardzo trudnym dla niej momencie, właśnie po takim podziale z
powodu ruchu charyzmatycznego, tzw. wystawienników i trzeciej fali. Ci z was
którzy pamiętają podział Zboru w Malborku z tego okresu wiedzą o czym mowa,
również społeczność w NDG była w ten podział zaangażowana. Część osób odeszła
ze Zboru i postanowiła zakładać inny Zbór. Ci którzy zostali byli bardzo
rozbici, duchowo i teologicznie.
1.
To więc uważam że jednym z głównych powodów dla których
nie udało się tam założyć Zboru, był wcześniejszy podział i spory teologiczne,
które później nadal się ciągnęły.
Osoby
które zostały czuły się rozbite sami do końca nie wiedząc w co wierzą i czy
chcą być nadal częścią KCHB. Dzisiaj z perspektywy czasu, gdy oceniam tą
sytuacje, to być może lepsze by było budować wszystko od początku, a nie na
zgliszczach tego co zostało. Fałszywa nauka nie tylko wprowadziła w tym zborze
podział, ale podkopała także fundamenty wiary wielu. W późniejszym czasie
wielokrotnie musiałem się z tym zmagać.
Musimy
zdać sobie sprawę, że dla nowo powstającego Zboru nie mającego różnych obciążeń
teologicznych z poprzednich podziałów, czy wynikających z tego, że część osób
niezadowolonych odłączyła się od innych zborów i przystała do tego który
właśnie się buduje jest ogromnym błogosławieństwem przynajmniej na początku.
Podziały teologiczne zawsze są zagrożeniem dla każdego Zboru, ale szczególnym
zagrożeniem są dla zborów nowo powstających. Chodzi o to, że W Kościele który
się dopiero buduje nawet małe podziały teologiczne robią duże zamieszanie.
Jeśli jeszcze przywódca, pastor, misjonarz, założyciel tego Zboru nie ma zbyt
dużego autorytetu lub nie reaguje odpowiednio wcześnie, to jest duże
niebezpieczeństwo, że zanim Zbór powstanie już się podzieli lub rozpadnie.
W
kontekście poddziałów teologicznych należy się zastanowić w początkowym okresie
wzrostu Zboru, czy dobre jest dla nowo powstającego Kościoła chętne
przyjmowanie ludzi odłączonych od innych wspólnot bez weryfikacji ich poglądów
teologicznych. Czasami może się okazać, że to co wydaje się być
błogosławieństwem staje się dla Zboru przekleństwem. Z jednej strony budujące
jest to, że ktoś przyłącza się do Kościoła, szczególnie w naszej kulturze gdzie
nie ma zbyt wielu ewangelikalnych chrześcijan witany jest z entuzjazmem, a z
drugiej bez weryfikacji jego poglądów teologicznych może się okazać, że to
będzie ze szkodą dla nowo powstającej społeczności.
Często
jest tak, że ci którzy mają już ukształtowane poglądy teologiczne przyłączając
się do nowo powstającego Zboru są trudniejsi we współpracy niż ci, którzy w
trakcie powstawania danej społeczności nawrócili się.
Jeśli chodzi o Nowy Dwór Gdański, ciągle na różnych etapach pracy musiałem się z tym zmagać. Prostować nieprawdziwe nauki charyzmatyczne np. że trzeba dosłownie opalikować miasto Słowem Bożym, a wtedy się wszyscy nawrócą, fałszywe proroctwa, które się pojawiały co jakiś czas i wypływających tu i tam proroków oraz wiele innych. To więc zamiast skupić się na ewangelizacji i efektywnym uczniostwie ciągle musiałem gasić pożary.
2.
Myślę że kolejny powód dlaczego nie udało się tam
założyć Zboru, to być może moje niewielkie wtedy doświadczenie w zakładaniu
Zborów i niezbyt wielki autorytet w tej konkretnie placówce, tam się nawróciłem
i stawiałem pierwsze kroki wiary. W myśl słów nie jest prorok szanowany w swoim
domu.
Ledwo
co skończyłem studia w seminarium, pracowałem też zawodowo, ale chciałem
bardziej zaangażować się w kościele. W zborze w Malborku gdzie byłem członkiem
nie było wtedy na tyle potrzeb, bym mógł tam służyć, więc pojawił się pomysł
ratowania placówki w Nowym Dworze Gdańskim, gdzie za moją zgodą zostałem tam
delegowany. No ale ja, świeżo po seminarium, przed wikariatem z niewielkim doświadczeniem
w budowaniu Zboru od niemal zera i samodzielnym jego prowadzeniu nie bardzo
miałem pojęcie jak się do tego zabrać, a byłem tam sam poza sporadycznymi
odwiedzinami niektórych. Do tego, gdy tam się zaangażowałem to duża część mojej
służby polegała na gaszeniu kolejnych konfliktów między osobami, które pozostały,
a które między sobą miały jeszcze zaszłe, nie załatwione sprawy. Również część
osób która została była rodzinnie spowinowacona z tymi którzy odeszli, więc
tamci którzy odeszli, buntowali tych którzy zostali. Część osób która została,
miała przekonania bardzo charyzmatyczne, że trzeba prorokować, uzdrawiać,
wskrzeszać z martwych, to więc co jakiś czas mieliśmy tego typu akcje. Pomimo
moich częstych napomnień i rozmów na ten temat kilka osób z tej społeczności nie
bardzo chciała mnie słuchać. To więc jedna siostra z drugą nawrócone od 25 lat
i przekonane że mają dar prorokowania, twierdziły, że co będą słuchać takiego
„domorosłego misjonarza”. Gdy do
społeczności dołączali kolejni ludzie, to wciąż te nie załatwione konflikty,
fałszywe proroctwa i chaos dawał o sobie znać i wywoływał zgorszenie, co nie
pozwalało społeczności skutecznie wzrastać.
To
więc sugeruje że jeśli podejmujemy się zakładania nowych Zborów, to nie
wysyłajmy do takiego zadania ludzi dopiero po seminarium bez doświadczenia,
odpowiednio nie przygotowanych, albo tych, którzy nie dawno się nawrócili i nie
rozumieją jeszcze zasad prowadzenia Kościoła, a tym bardziej budowania nowego Zboru.
Przypomina mi to świeżych niedoświadczonych rekrutów, którzy zaraz po
zwerbowaniu zostają wysłani w bitwę, gdzie oczywiście część z nich szybko
zginie. Kiedyś pracowałem z Rosjanami na budowie i z jednym z nich trochę się
zaprzyjaźniłem. Opowiadał mi, że służył w Afganistanie podczas wojny rosyjsko -
afgańskiej i gdy dowozili nowych rekrutów większość z nich ginęła w pierwszych
dniach służby z powodu braku doświadczenia. Najdłużej żyli doświadczeni
żołnierze, którzy rozumieli zasady wojny.
Czasami obserwuje takie podejście w zakładaniu Zborów, że bierze się człowieka świeżo po seminarium, chętnego z zapałem, ale nie wiadomo co z nim zrobić, to niech zakłada nowy Zbór. A później często dochodzi do zniechęcenia, rezygnacji itp.
3.
Kolejna
rzecz, która przyczyniła się do nie założenia tam zboru, to osamotnienie w
służbie.
Często
miałem wrażenie, że tylko mi tam zależało na powstaniu Kościoła. Po prostu
brakowało trzonu tego Zboru, osób zdecydowanych z którymi ten Zbór można by
było budować. A z kolei te osoby o których myślałem że chcą, by tam Kościół
powstał po jakimś czasie powiedziały, że tak naprawdę to nie są pewni żeby nadal
go tam zakładać. Dzisiaj wiem, że ciężko założyć Zbór jeśli nie ma przynajmniej
kilku osób, które są zdecydowane pomimo wszystko, pomimo problemów, trudności i
niepowodzeń nadal służyć przy powstawaniu Kościoła. Na początku w zakładaniu
Zboru wiele osób ma duży entuzjazm, ale po jakimś czasie u niektórych z nich
ten entuzjazm gaśnie, a część z tych którzy chcieli to robić zniechęca się i
odchodzi do innych Zborów. To również jest bardzo zniechęcające dla innych,
szczególnie w takim nowo powstającej społeczności. Nawet w Wejherowie po jakimś
czasie spotkaliśmy się z rezygnacją części osób. Powody są tego różne, bo nie
ma takiego przyrostu jakiego spodziewali się, bo nie wszystko jeszcze w postaci
służb funkcjonuje tak, jak w Zborach które już prężnie działają, bo nie jest
tak fajnie jak w Zborze gdzie jest kilkadziesiąt osób, a nabożeństwa nie
wyglądają tak okazale itp.
Do
tego na początku każdy powstający Zbór w Polsce zmaga się z mentalnością sekty
bardziej niż Kościoły które już mają struktury i zorganizowane służby,
kilkadziesiąt osób i rozwiniętą pracę. Po prostu żyjemy w kraju, gdzie
zakładanie Zborów jest obce naszej kulturze i misjonarz kojarzy się z Afryką, a
nie Polską. Wszyscy którzy brali udział w zakładaniu Kościoła wiedzą o tym, że
początkowe nabożeństwa mogą dla niektórych wyglądać bardzo dziwnie, a nawet
sekciarsko, bo bierze w nich zaledwie kilka osób, 3, 5 ,10. Część osób w zborze
zmaga się z poczuciem, że taka mała grupa to jest nic i z tego nic nie
powstanie, a jeśli jeszcze z pięciu osób ktoś odchodzi zostaje 4 osoby, to
wyobraźmy sobie jak to może wpływać na innych. Dużo łatwiej jest pracować kiedy
jest jakiś trzon, jakaś grupa, która nie zniechęca się pomimo wszystko.
Pamiętam rozmowę z jedną z sióstr z naszego Wejherowskiego Zboru, kiedy na początku przez około 1,5 roku spotykałem się z nią na studium biblijnym. I po jakimś czasie ona zadała mi pytanie, czy te nasze spotkania jakość się rozkręcą. Było to pytanie w którym wybrzmiewało „czy jest sens nadal kontynuować te spotkania, bo jest nas mało”. Musiałem ją uświadomić, że najważniejsze byśmy my osobiście podążali za Chrystusem i czynili to z powodu prawdy, a nie dlatego że jest fajnie, czy jest nas dużo. Powiedziałem również, że wierze iż z czasem do naszej dwójki dołączą kolejne osoby i ta grupa się rozwinie jeśli my będziemy wierni, co stało się w kolejnych miesiącach, ale wtedy zrozumiałem jak nigdy wcześniej, że część osób przy zakładaniu zboru może zmagać się z poczuciem, po co to robić, jakie znaczenie ma taka mała grupka jak nasza, wyglądamy głupio, czy to ma sens, wszyscy myślą o nas jak o sekcie, a może to niej właściwa i prawdziwa droga.
4.
Kolejny powód to w moim przekonaniu zbyt krótki czas.
Wtedy
byłem misjonarzem szkolonym przez Ligę Biblijną. Ci którzy znają zasady tej
misji wiedzą, że program zakładania Zboru w Lidzie obejmuje dwa lata. Na ten
okres Liga Biblijna daje misjonarzami część wsparcia finansowego, dokładnie 50%
i drugie 50% jest zobowiązany dać Zbór matka, ten który wysyła misjonarza. Do
tego Liga szkoli takiego misjonarza podczas kilkudniowych zjazdów szkoleniowych
które są organizowane dwa albo trzy razy do roku. Jednak po dwóch latach w polskich warunkach bardzo ciężko założyć
Zbór, nie mówię że to nie jest niemożliwe, niektórym misjonarzom udało się. Ale
w większości przypadków trzeba więcej czasu niż dwa lata, ja sugeruje że około
5, ale to jest indywidualna sprawa dla każdego przypadku.
Po
dwóch latach w NDG tak naprawdę
dopiero się okazało kto chce zakładać Zbór, a kto nie chce, nadal byliśmy na
początku drogi, a program misyjny dobiegł już końca. Niektórzy dopiero się nawrócili,
niektóre służby dopiero zaczynały funkcjonować inne działania które nie przynosiły
rezultatu trzeba było wygasić. Jednak Zbór matka nie był chętny dalej
kontynuować tam zakładania Kościoła, więc postanowiono zakończyć ten projekt
misyjny, a mnie skierowano do innej pracy. Być może gdyby praca była
kontynuowana, to Zbór tam w końcu by powstał. W Wejherowie dla przykładu
potrzebowaliśmy około 5 lat, by w końcu zarejestrować Kościół, teraz jest 8 rok,
a czasami mi się wydaje że wciąż jesteśmy na początku.
To więc, to jest kolejna przeszkoda w zakładaniu Zboru, należy się nastawić w moim przekonaniu na dłuższy czas pracy misyjnej. Jeśli zakładamy, że Zbór powstanie w dwa lata, albo 5 to trzeba rozmawiać o tym wcześniej, co robimy dalej jeśli w tym okresie nie powstanie. Czy dajemy sobie kolejny czas, czy jednak czekamy w tym miejscu na lepszy okres.
5.
I ostatnia rzecz o której chciałem wspomnieć, czego
być może się nie udało to specyfika miasta.
Od jakiegoś czasu mam pewne przemyślenia na temat zakładania nowych Zborów i wydaje się mi, że lepiej to wychodzi w większych miastach. Nowy Dwór Gdański jest małym miasteczkiem dziesięciotysięcznym, gdzie na dobrą sprawę większość ludzi się zna, przynajmniej z widzenia, a już na pewno w kontaktach okazuje się, że nowo poznana osoba ma z tobą jakiś wspólnych znajomych. W takich małych miastach często presja społeczna jest dużo większa niż w dużych. Potencjalne nawrócenie odbija się dużo większych echem niż w innym przypadku. Zdarzało się, że gdy ktoś nawracał się i przyłączał do Zboru, to ksiądz potrafił trąbić o tym podczas mszy i przestrzegać przed sektami. W takim małym mieście informacje rozchodzą się bardzo szybko i ci, którzy może są zainteresowani, ale niezdecydowani zaraz się zniechęcają. Z jednej strony to może być dobre, bo jak się ktoś nawraca i pomimo takiej presji nadal chce być w Kościele, to świadczy o jego prawdziwej miłości do Chrystusa. Też świadectwo nawrócenia może mieć dużo większy zasięg. Ale z drugiej strony, często praca zakładania Zboru w małym mieście przynosi dodatkowe problemy i trzeba więcej czasu. Oczywiście to nie jest regułą i wszystko zależy od Boga, ale w moim przekonaniu jeśli chodzi o Kościoły ewangelikalne w małych miastach lepiej pozwolić im rozwijać się bardziej naturalnie. Chodzi o to, że np. skupić się na zakładaniu Zborów w miastach większych powiedzmy od około 35 tys. i te Zbory niech prowadzą działania misyjne w tych niedużych miasteczkach, które znajdują się w niedalekiej okolicy od tego większego miasta. Jeśli z tego miasteczka nawróci się kilka, kilkanaście osób, to starać się tam prowadzić bardziej regularną pracę zmierzającą do założenia Zboru. Od początku należy tak wychowywać tam wierzących, by w przyszłości mogli stać się samodzielnym Zborem. Niekiedy takie placówki mogą bać się stworzyć samodzielny Kościół i wiecznie pozostają placówką, to jednak jest ze szkodą dla ich rozwoju. Powody takiego postępowania mogą być różne, strach przed odłączeniem od Zboru matki, sentymenty do Zboru w większym mieście, niekiedy to Zbór matka nie pozwala na oddzielenie, bo będzie nas mniej, bo będzie smutno, bo budżet będzie mniejszy i jeszcze pewnie wiele innych przyczyn. Ale wydaje się, że gdybyśmy konsekwentnie działali według takiego planu, to z czasem więcej by było Zborów w miastach większych i też w mniejszych. To według mnie były takie główne przyczyny z powodu których nie udało się tam założyć Kościoła.