Niedziela wielkanocna w 1937 r. W małym zborze na
Florydzie pewien student szkoły biblijnej ma wygłosić kazanie. Ale zbór nie
wie, że ów młody student już kilka tygodni wcześniej przygotował sobie cztery
kazania. W ten niedzielny poranek wygłosi je wszystkie naraz.
Trwało to 8 minut. Nazwisko studenta: Billy Graham.
Lecz po tym, zdawałoby się przykrym zdarzeniu, jego nauczyciel notuje:
"Sposób wygłoszenia kazania przez Billy’ego wywarł na słuchaczach silne
wrażenie i mocno zadziałał przez swoją szczerość".
Tak na samym początku oceniano to, co później stało
się tak charakterystyczne dla B. Grahama: poselstwo biblijne przekazywane
porywczo i bez zbytnich ozdobników.
PROSTY CHŁOPAK
Właśnie tę prostotę ludzie cenią w nim najbardziej.
Dziennikarz A.N. Wilson z gazety "New York Observer" po spotkaniu z
Billy Grahamem w 1991r. pisał: "Jest w nim coś, co wzbudza natychmiastową
sympatię. Myślę, że jest to połączenie jego szczerej, nawet intelektualnej,
pokory z pewnego rodzaju niewinną zarozumiałością".
Jego teologia wygląda bardzo prosto. Graham przyznaje
z uśmiechem, że nie na wszystkie intelektualne pytania dotyczące wiary potrafi
i musi odpowiedzieć. "Nie potrafię wszystkiego wytłumaczyć, ale akceptuję
to wiarą".
Wywodzi się z bardzo skromnej rodziny. Urodził się w
1918 r. w północnej Karolinie jako William Franklin, krótko Billy, najstarszy
syn farmera. Nawraca się w wieku 15 lat na ewangelizacji prowadzonej przez
kaznodzieję przebudzeniowego Mordecai Hama.
Wskazując na zgromadzonych, ewangelista zawołał:
"Mamy wśród nas dzisiaj wielkiego grzesznika". I chociaż Ham wcale
nie miał na myśli młodego Grahama, ten wiedział dokładnie, że było to
skierowane właśnie do niego. Po powrocie do domu mówi tylko jedno zdanie:
"Mamo jestem zbawiony". Całkiem zwyczajnie przeżywa także pierwsze
lata swojego chrześcijaństwa". Nie miałem wtedy żadnych szczególnych
zamiarów. Byłem nawrócony, beztroski i chciałem poznać Biblię".
Wkrótce jednak ta beztroska przemienia się w coś
przeciwnego. Pewnego dnia w 1938 roku przypadkowo przysłuchuje się rozmowie
starszych mężczyzn, którzy (z żalem, że minęły) wspominali czasy przebudzenia
D.L.Moody`ego. Dla Grahama jest to decydujący moment. Widzi ogrom duchowej
nędzy swojego kraju. Równocześnie ten młody człowiek zdaje sobie sprawę ze
swojego słabego wykształcenia i miernej umiejętności wygłaszania kazań. Staje
się to dla niego wielkim ciężarem. Początkowo całkowicie odrzuca myśl zostania
ewangelistą. Ale myśl ta ciągle powraca, aż zamienia się w pewność. Wtedy pada
na kolana na środku pola golfowego i odda-je Chrystusowi swoją dalszą
przyszłość.
Potem przychodzi czas na teologię praktyczną.
Niestety, prawie nikt nie chce słuchać studenckiego kaznodziei. Powód? Zbyt
gwałtowna gestykulacja i szybko wyrzucane słowa. Podczas gdy ktoś inny na jego
miejscu z pewnością by zrezygnował, Billy swój kłopot zmienił w cnotę. Wraz z
kilkoma kolegami ze studiów rozpoczyna pracę misyjną na ulicy. Właśnie ta praca
pozwala szybko rozpoznać jego szczególne uzdolnienia. Po jednym ze swoich
kazań, wzywa, ażeby ci, którzy chcą się nawrócić wyszli do przodu. Ku ogólnemu
zdziwieniu, na 100 obecnych, trzydzieści dwie osoby przyjmują wezwanie i
powierzają swoje życie Jezusowi.
Zaczynają się piętrzyć zaproszenia do wygłoszenia
kazania, ale ostateczny punkt zwrotny w pracy Grahama następuje w roku 1949.
Usługuje na ewangelizacji w Los Angeles, która początkowo zaplanowana na trzy
tygodnie, musi zostać przedłużona do ośmiu, z powodu ogromnych rzeszy
słuchaczy. Zwracają na niego uwagę środki masowego przekazu. Graham staje się dla
niektórych chrześcijan "pobożnym bohaterem narodowym".
ŚWIATOWA POLITYKA A WIARA
Od tamtego czasu Billy Graham przemawiał do około 110
milionów ludzi w ponad 80 krajach. Był pierwszym, który użył telewizji do
zwiastowania poselstwa o Chrystusie. Nie zirytowało go nawet to, że w tak
niedawnej przeszłości kaznodzieje telewizyjni tacy jak Baker, Swaggart czy
również Robertson, postawili w złym świetle ewangelizacje telewizyjne.
"Nie mogę źle oceniać środków masowego przekazu, które tak dobrze mi służą"
- powiedział.
Co się tyczy kręgu jego znajomych, to przeprowadzał on
prywatne rozmowy z wielkimi tego świata. Grał w golfa lub jadał z prezydentami:
Eisenhowerem i Nixonem, z królową Anglii i nieraz z prezydentem Bushem. Nie
zawsze jego stanowisko lub polityczne zaangażowanie spotykało się z sympatią,
np. gdy chodziło o Wietnam i zimną wojnę przed 20 laty, czy też o sprawy
dotyczące operacji "Pustynna Burza". Jednakże i on nie uniknął
problemu sprzeczności Ewangelii z praktykami panującej w danym kraju polityki. Czy
zdarzało się, że podczas partii golfa z koronowanymi głowami, pytania zmierzały
w tym właśnie kierunku? "Tak, zdarzało się", przyznaje Graham, lecz
zaraz z uśmiechem dodaje: "Więcej jednak nie zdradzę. Nie będę cytował
wypowiedzi królowej, ani ministra spraw wewnętrznych, ani żadnego
prezydenta".
TAJEMNICA SUKCESU
Kontakty z wpływowymi osobistościami nie sprawiały
Grahamowi najmniejszych problemów. Cecil B. DeMille, reżyser filmu
"Dziesięcioro przykazań", zaproponował mu w latach 50-tych rolę w
filmie "Samson i Dalila". "Roześmiałem się tylko i powiedziałem,
że lepiej pozostanę przy Bogu". Typowy przykład na to, jak mało B. Graham
przejmuje się całym zamieszaniem wokół własnej osoby, a zarazem w umiejętny
sposób potrafi je wykorzystać dla dobra Ewangelii.
Bez wątpienia to właśnie zamieszanie było magnesem
przyciągającym ludzi na ewangelizację satelitarną w marcu 93. Wtedy ten prosty
"człowiek z gór" - jak lubią go nazywać przyjaciele - będzie mówił o
prostych, lecz jakże ważnych sprawach życia, żywo gestykulując i jak zwykle o
wiele za szybko. "Moim głównym tematem jest nieśmiertelna dusza człowieka,
która albo pójdzie do piekła, albo do nieba. Wszystko zależy od decyzji, jaką
podejmie". Tajemnica jego sukcesu leży prawdopodobnie nie tyle w jego
osobie, co w prostym zwiastowaniu poselstwa o Krzyżu. Temu niewygodnemu
poselstwu B. Graham ciągle na nowo podporządkowuje sam siebie.
W 1983 r. na konferencji ewangelistów w Amsterdamie,
pewien Afrykańczyk zapytał go: "Billy, gdyby nie był Pan białym i
Amerykaninem, kim byłby Pan dzisiaj?" Można było dokładnie zauważyć, co
miał na myśli. Zapadła głęboka cisza i cały tłum w napięciu oczekiwał na
odpowiedź B. Grahama. A on, bez wahania, bardzo uprzejmie lecz dobitnie
odpowiedział: "To kim jestem teraz, zawdzięczam tylko Bożej łasce".
Przez moment zapanowało milczenie, a potem rozległy się gromkie brawa.
GRAHAMOWIE (NIE)NORMALNA RODZINA
On stoi w świetle jupiterów. Co wieczór słuchają go
tysiące ludzi. Ten 74 letni Amerykanin z pewnością więcej życia poświęcił innym
ludziom niż własnej rodzinie. Jak udało im się temu podołać? Rodzina Grahamów
też nie była wolna od problemów, nawet bardzo poważnych, jak na przykład
narkomania obydwu ich synów. Życie rodzinne kształtowała
siedemdziesięciotrzyletnia dziś Ruth Graham. Swoją postawą potwierdziła
przysłowie, że "za silnym mężczyzną stoi silna kobieta".
Ruth Graham urodziła się w 1920 roku w Chinach, jako
córka misjonarskiego małżeństwa Bell. Zawsze pragnęła tam wrócić, aby również
pracować jako misjonarka, lecz na drodze do spełnienia tego pragnienia stanął
William Franklin Graham. Zawsze zwracała się do niego Bill, bo urósł zbyt duży,
ażeby nazywać go Billy. Poznała go na uniwersytecie. Pewnego wieczoru siedzieli
obok siebie na spektaklu pt. "Mesjasz". Wiedziała od razu, że jest on
dla niej tym właściwym mężczyzną. Tam, gdzie zjawia się miłość, wiele planów
zostaje przekreślonych. Tak więc zamiast wyjechać do Chin jako misjonarka,
stała się żoną najbardziej znanego na całym świecie misjonarza. A także żoną
człowieka wybieranego, zadziwiająco regularnie, do grona 10 najbardziej godnych
podziwu mężczyzn. W ciągu ostatnich 40 lat wybrano go dokładnie 33 razy.
W przyszłym roku małżeństwo Grahamów będzie obchodziło
"Złote Gody". W latach 1945-1958 przyszło na świat pięcioro dzieci. Z
czasem do rodu dołączyło 19 wnuków i 4 prawnuków. Ruth i Billy Graham mieszkają
dzisiaj w górach, w Północnej Karolinie, razem z dwoma psami i jednym kotem.
BEZ SKANDALI ŻYJE SIĘ LEPIEJ
Co myśli żona rozrywanego ewangelisty o swoim życiu z
mężem? Podczas, gdy inni kaznodzieje w Ameryce zyskują złą sławę poprzez
skandale, małżeństwo Grahamów nigdy nie wplątało się w żaden skandal. Choć
często wcale nie byli tego samego zdania. Ruth powiedziała niedawno, że
jeżeliby dwoje ludzi we wszystkim się zgadzało, to jedno z nich byłoby poprostu
zbędne. Przyjaciele i znajomi mówią, że Grahamowie stanowią przykład
przyciągania się przeciwstawieństw. Podczas, gdy ona jest "dobrą
duszą" w domu, z zasady optymistyczna, otwarta na wiele rzeczy i
zrelaksowana, Billy pozostaje chodzącą dyscypliną, poprawny nie tylko w
wykładaniu Bożych prawd, ale również w życiu rodzinnym. Szczególnie w jednym
punkcie Ruth i Billy uzupełniają się wspaniale: Ruth swoim optymizmem równoważy
jego skłonności do obawy przed najgorszym. Właśnie ze względu na tę skłonność
otrzymał Billy w swojej rodzinie przezwisko "puddleglum". Jest to
postać z baśni "Opowieści z Narnii" C.S Lewisa i ucieleśnienia pewien
rodzaj współczesnego "Jeremiasza" (mniej więcej na zasadzie: "z
całą pewnością dziś wieczorem będzie lało i nikt nie przyjdzie na stadion na
ewangelizację").
LUBIĘ BYĆ GOSPODYNIĄ DOMOWĄ
Podczas gdy Billy zwiastując Ewangelię, podróżował po
całym świecie, Ruth troszczyła się o dom i dzieci. "Nie mogłam, jeździć
razem z nim. Byłoby to tak, jak gdyby naczelny wódz zabierał ze sobą na front
żonę"- mówi patrząc w przeszłość i podkreśla, że była szczęśliwa,
przynajmniej od czasu do czasu widując swojego męża. "Lepiej mieć go
choćby na chwilę, niż za dużo"- mawiała. Na pytanie pewnej szkockiej
dziennikarki, czy nie cierpiała z tego powodu, że zawsze pozostawała w cieniu
swojego sławnego męża, odpowiedziała z miłym uśmiechem: "Nigdy nie miałam
z tym problemu, po prostu bardzo lubię być żoną, matką i gospodynią".
Lecz nie tylko piękne dni były w życiu Grahamów. Jak u
większości "mężów Bożych" także i u Billy Grahama powołanie do służby
nie uchroniło jego rodziny przed trudnymi problemami. Obydwaj synowie byli
przez jakiś czas narkomanami. Ruth niechętnie wspomina ten czas. "Jakby
nie dość tego, że policja nachodziła nasz dom, to jeszcze zapanowała ta
straszna niepewność, jakie skutki narkotyki mogą spowodować u naszych chłopców
i co oni sami mogą zrobić sobie, i innym". Także i dla Billy Grahama ten
czas należał do najtrudniejszych w jego życiu. "Nasi synowie poszli drogą
wielu innych młodych ludzi w ich wieku. Modliliśmy się o nich i wierzyliśmy, że
kiedyś te problemy przezwyciężą. W każdej rodzinie coś się nie udaje. Ucieszyło
mnie, że moi synowie sami przyszli do mnie ze swoimi problemami".
Ewangelista mówi: "Mam te same wady i popełniam te same błędy, co każdy
inny człowiek". Obydwaj chłopcy zostali uwolnieni z nałogu i usługują
dzisiaj jako pastorzy w zborach.
Dla Ruth Graham, której życie w dużej mierze było
zdominowane przez książki, (jednym z jej ulubionych zajęć jest zbieranie
książek o historii Kościoła), podstawowym fundamentem w złym i dobrym czasie
było Pismo Święte. Ono jest dla niej najważniejszą książką. Wielokrotnie w
ciągu dnia czyta je; zawsze leży otwarte w jej kuchni. "Gdyby musiała je
za każdym razem wyciągać z półki i sprzątać stół przed czytaniem, to może nie
czytałabym go tak często. Dlatego Biblia ma swoje własne miejsce, gdzie
wielokrotnie w ciągu dnia siadam, ażeby z niej czytać".
Przekład: Ewa Cieplik
Artykuł wydrukowany w niemieckim czasopiśmie Neues
Leben z okazji 74 rocznicy urodzin ewangelisty Billy Grahama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz