27.11.2013

Droga Golgoty - Co to znaczy być złamanym? Część 1

Wstęp 

W kwietniu 1947 r. przybyło na organizowaną przeze mnie konferencję w okresie Świąt Wielkanocnych kilku misjonarzy, których zaprosiłem jako mówców, ponieważ słyszałem, że doświadczali duchowego przebudzenia na swoim polu misyjnym już od kilku lat, a ja byłem zainteresowany sprawą duchowego przebudzenia. To jednakże, co oni nam powiedzieli, wielce się różniło od tego, co w moim umyśle kojarzyło się z pojęciem duchowego przebudzenia. Wszystko, co powiedzieli, było niezmiernie proste i ogromnie spokojne. W miarę, jak oni wykładali nam Słowo Boże i składali swoje świadectwa, spostrzegłem, że byłem osobą najbardziej potrzebującą duchowego przebudzenia spośród wszystkich tam obecnych ludzi, i to w takim stopniu, w jakim sobie tego nigdy przedtem nie uświadamiałem. Świadomość tej prawdy przychodziła jednak stopniowo. Ponieważ byłem jednym z przemawiających, byłem, jak obecnie przypuszczam, bardziej zajęty potrzebami innych, aniżeli moimi własnymi. Ale gdy moja małżonka i inni upokorzyli się przed Bogiem i doznali obmycia najkosztowniejszą krwią Jezusa, wówczas ja czułem się niejako wysoko, ale tez pozostałem suchy — zapewne dlatego suchy, że byłem wysoko. Prostota głoszonego słowa głęboko mnie upokorzyła, a raczej upokorzyła mnie prostota tego, co ja miałem uczynić w celu dostąpienia ożywienia duchowego i napełnienia Duchem Świętym. Gdy przy końcu tej konferencji inni składali świadectwo o tym, w jaki sposób zostali złamani przy Krzyżu Pana Jezusa i w jaki sposób On napełnił ich serca Duchem Świętym, tak, że się aż przelewały — to ja jeszcze nie miałem takiego świadectwa. Dopiero później bytem w stanie, dzięki łasce Pana Jezusa, zrezygnować z moich usiłowań, aby te sprawy zaszufladkować do pewnych już przeze mnie posiadanych doktrynalnych schematów, a przyjść w pokorze serca do Krzyża w celu otrzymania oczyszczenia z moich osobistych grzechów. To stało się niejako całkowicie nowym początkiem mego chrześcijańskiego życia. Podobnie, jak to było wówczas w wypadku Naamana, ciało moje stało się „jako ciało dziecięcia małego” — a mianowicie w chwili, gdy zdecydowałem się na upokorzenie się, tak jak on się upokorzył i posłusznie zanurzył się w Jordanie. Od tego czasu rozpoczął się zupełnie nowy rozdział w moim życiu. Znaczyło to wszakże, że musiałem wybrać ustawiczne umieranie temu dużemu „Ja”, aby Jezus mógł stać się wszystkim, znaczyło to też ustawiczne przychodzenie do Niego po oczyszczenie Jego najświętszą Krwią. Ale właśnie dlatego był to zupełnie nowy rozdział.
W owym czasie moja żona i ja wydawaliśmy małe czasopismo pod nazwą „Challenge” (tj. „Wyzwanie do czynu”), na którego łamach usiłowaliśmy prowadzić młodych ludzi do głębszego poznania Pana Jezusa Chrystusa. Było rzeczą oczywistą, że pisaliśmy tam o tym, co Bóg nam objawił. Po prostu podawaliśmy drukiem to, co na temat duchowego przebudzenia zostało nam podane. I oto ogromna ilość ludzi zaczęła czytać to pisemko — tylko dla tych prostych wskazań, które w nim były umieszczone. Gdy w dalszym ciągu w następnych numerach pisaliśmy na temat duchowego przebudzenia, poczytność tego pisma jeszcze się w zdumiewający sposób powiększyła. Codziennie zaczęły przychodzić listy, w których czytelnicy opisywali błogosławieństwo, jakie wzięli od Boga dzięki temu pismu, w których proszono nas o dostarczenie dalszych egzemplarzy. Prośby o przysłanie pisma i wiadomości o rozpoczynającym się duchowym przebudzeniu w życiu gromadek ludu Bożego zaczęły napływać nawet z bardzo odległych krain, do których nasze pisemko znalazło jakimś sposobem drogę. Rozpoczęto również robić przekłady na język francuski i niemiecki. Zostaliśmy porwani przez prąd potężnej działalności Bożej ponad wszelkie nasze oczekiwanie: na coś podobnego też w zupełności nie zasłużyliśmy. Nie mieliśmy też istotnie z czego się chlubić, gdyż nie tyle nasze pisemko było przyczyną owego przebudzeniowego błogosławieństwa, ile raczej to właśnie błogosławieństwo przebudzeniowe było przyczyną powstania naszego pisemka. Sam Bóg pracował w wielu sercach i w różnych częściach świata. Świadectwo tych, którzy doznali duchowego przebudzenia, wywołało głód duchowy u innych. Ci też z kolei znaleźli drogę do Krzyża — i w ten sposób błogosławieństwo przechodziło z życia jednych do życia drugich. A wszędzie, gdzie to błogosławieństwo docierało — zdawała się docierać także i nasza mała gazetka, gdyż usiłowaliśmy na jej stronicach przedstawić prostymi słowami duchowe prawdy dotyczące przeżyć, które zaczęły się stawać udziałem wielu — i to słowami Biblii.
Związek zachodzący pomiędzy tym wszystkim, o czym napisałem powyżej, a tą książeczką jest prosty: książeczka niniejsza jest zbiorem niektórych numerów naszego pisemka. W chwili obecnej okoliczności tak się ułożyły, że trudno nam jest wydawać dalsze numery tego pisemka, ale otrzymujemy nadal wiele próśb o przysłanie dawniejszych numerów. Wyraźnie więc widzimy, że istnieje potrzeba udostępnienia tych prostych nauk o przebudzeniu duchowym szerszemu kręgowi czytelników, jako że w sercach ludu Bożego coraz bardziej rośnie pragnienie i tęsknota za Rzeką wody żywej. Zachęceni błogosławieństwem, które Pan wylał już poprzednio na nasze wydawnictwo, zebraliśmy kilka ważniejszych numerów pisemka „Challenge”, które okazały się szczególnie pomocnymi, a dodawszy do nich tylko dwa jeszcze dodatkowe rozdziały, wysyłamy tę książeczkę w świat, prosząc Pana, aby jej zechciał użyć według Swojej woli. Nie możemy się chlubić, jakoby przeprowadzone zostało w tej książeczce systematyczne studium naszego tematu, rozwijane rozdział za rozdziałem, gdyż każdy artykuł był pomyślany jako całość, dlatego też z chwilą, gdy zostały umieszczone obok siebie, nieuniknione jest powtarzanie się pewnych rzeczy. Nie można więc tej książki traktować jak każdą inną zwykłą książkę, a poszczególne rozdziały należy czytać raczej każdy z osobna, a nie jako całość, za jednym zamachem.
Nie należy tez uważać niniejszej książki jako wyłącznie nasze dzieło. Rzeczy zapisane w tej książce to owoc tego, czegośmy się nauczyli w społeczności z innymi, którzy w różnych stronach rozpoczęli, podobnie jak my, chodzić drogą Krzyża w nowy sposób. Rozdziały te mogłyby więc równie dobrze być napisane przez kogokolwiek z tej społeczności. Społeczność ta ustawicznie rośnie, jako że coraz większa ilość osób doznaje błogosławieństwa tego poruszenia przebudzeniowego w naszym kraju, przy czym rozchodzi się ono w sposób cichy, ale jakże owocny. Ten fakt przydaje naszym zdaniem temu, co na tych stronicach jest napisane, jeszcze większe znaczenie.
A teraz jeszcze słowo o samym przebudzeniu duchowym. Pojęcie przebudzenia w świetle tego, co na stronicach tej książki jest napisane, może dla wielu będzie niespodzianką. Przeważnie myśli się o przebudzeniu duchowym jako o jakimś znacznym ruchu religijnym, dzięki któremu wielka ilość ludzi się nawraca, gdy grzesznicy w wielkich rzeszach przychodzą do uświadomienia sobie swej grzeszności i zostają przyprowadzeni do Chrystusa, przy czym towarzyszy temu wszystkiemu duża doza podniecenia. A chociaż się takiego nawiedzenia Ducha Bożego bardzo pragnie, to uważa się je jednak za bardzo nieobliczalne, za coś, o co się tylko możemy modlić, lecz co Bóg sam daje w swoim czasie podczas gdy my musimy kontynuować życie w doznawaniu porażek, a Kościół musi się jakoś obejść w swoim świadczeniu bez nowego życia.
Ale niektórzy z nas dochodzą do przekonania, że prawdziwe przebudzenie duchowe jest czymś wręcz odwrotnym! Nie musi ono być czymś okazałym dla oka — a w żadnym wypadku nie jest czymś okazałym dla człowieka, który stanął oko w oko ze swoimi grzechami w świetle Krzyża! Prawdą jest natomiast, że wszędzie tam, gdzie jest coś rzucającego się w oczy — to jest najmniej wartościowa część przebudzenia duchowego. Nasi przyjaciele misjonarze, którzy nam usługiwali, starali się jak najbardziej unikać relacji o tym wszystkim, co miało właśnie coś z sensacyjności, aby czasem nie przyćmić tymi relacjami istoty rzeczy, którą Bóg nam chciał przez ich usługę objawić. Dalej zaś duchowe przebudzenie nie jest czymś, co Bóg czyni najpierw pomiędzy nienawróconymi, lecz na pierwszym miejscu między Swoim ludem. Duchowe przebudzenie oznacza po prostu nowe życie, co wyraźnie wskazuje na fakt, że życie już istniało, lecz że jego poziom się obniżył. Nienawróceni ludzie nie potrzebują duchowego przebudzenia, gdyż nie posiadają życia, które by należało obudzić. Przebudzenia potrzebują chrześcijanie. Ale tutaj się zakłada, że coś się znajduje w stanie depresji — ożywia się coś, co osłabło. Kandydatami do duchowego przebudzenia są zatem te osoby, które są gotowe wyznać, że w ich życiu duchowym nastąpiło jakieś osłabienie. A im wyraźniej wystąpi wyznanie niedostatku, tym wyraźniej da się odczuć błogosławieństwo Boże w duchowym przebudzeniu. Gdy to będzie miało miejsce pomiędzy nami, wierzącymi, Bóg będzie działać pomiędzy zgubionymi z nową mocą i zobaczymy nowe dzieło łaski. Za dni przebudzenia w Walii, jednym z haseł Evan'a Roberts'a były słowa: „Ugnij Kościół i zbaw ludzi!" A te dwie rzeczy zawsze idą w parze. Świat utracił swoją wiarę, ponieważ Kościół utracił ogień swej miłości — Bożej miłości.
Jeszcze trzeba zaznaczyć jedną rzecz, jeśli chodzi o ustosunkowanie serca czytelnika do treści tej książki. Bóg ubłogosławi go jedynie wtedy przez to, co w niej jest napisane, jeśli do czytania podejdzie z głęboko odczutym głodem serca. Musi odczuwać wielkie niezadowolenie ze stanu Kościoła w ogólności, a ze swego własnego stanu duchowego w szczególności. Musi być gotowym do tego, aby Bóg rozpoczął Swoje dzieło w nim, a nie najpierw w kimś innym. Musi też serce jego napełniać radosne zaufanie i wyczekiwanie tego, co Bóg może i chce zrobić, w celu uczynienia zadość jego potrzebie. Jeśli dana osoba jest w jakimkolwiek sensie pracownikiem na niwie Bożej, wówczas pilność tej sprawy wielokrotnie się potęguje. W jakim stopniu będzie gotowy wyznać swoją potrzebę i w jakim stopniu dozna błogosławieństwa, zadecyduje o tym, w jakim stopniu Bóg będzie mógł błogosławić tym, którym on usługuje. Nade wszystko musi on sobie zdawać sprawę z tego, że najbardziej potrzeba, aby on najpierw upokorzył się przy Krzyżu. Jeśli pomiędzy ludźmi potrzebna jest nowa rzetelność w podejściu do zagadnienia grzechu — to musi on rozpocząć od siebie. Nie zapominajmy, że lud Niniwy zaczął pokutować dopiero wtedy, kiedy król tego miasta powstał ze swego tronu i oblókł się w wór, siadając w popiele na znak pokuty.
Niechaj jednak ci czytelnicy, którzy nie są kierującymi pracą Bożą, nie poddadzą się pokusie, aby oglądać się na tych, którzy tę pracę prowadzą, i aby na nich czekać. Bóg pragnie rozpocząć z każdym z nas osobiście. Bóg chce rozpocząć od ciebie!
Oby błogosławił nam wszystkim.
ROY HESSION

Rozdział 1

Co to znaczy być złamanym


Chcemy o zagadnieniu duchowego przebudzenia mówić bardzo prosto. Duchowe przebudzenie jest niczym innym jak życiem Jezusa Chrystusa wylanym w ludzkie serca. Pan Jezus jest zawsze zwycięski. W Niebie wysławiają Go nieustannie z racji Jego zwycięstwa. Niezależnie więc od naszego doświadczenia bezowocności i faktu, iż tak często zawodzimy — On nigdy nie jest pokonany. Jego moc jest nieograniczona. Nam tylko trzeba należycie się do Niego ustosunkować, a wówczas ujrzymy, jak Jego moc objawia się w naszych sercach, w naszym życiu i służbie, a Jego zwycięskie życie napełni nas tak obficie, że będzie się przelewało ku innym. Na tym tylko polega istota duchowego przebudzenia.
Jeśli jednak mamy zająć w stosunku do Niego właściwe stanowisko, to musimy się nauczyć na pierwszym miejscu, że nasza wola musi zostać złamana i poddana Jego woli. Poddanie się Panu i doznanie złamania naszej woli to początek duchowego przebudzenia. To jest bolesne i upokarzające, ale jest to jedyna droga. Oznacza to, że już „nie ja, lecz Chrystus” (Ga 2:20).
Chrystus nie może żyć w całej pełni i objawiać się przez nas, dopóki to pyszne „ja” nie zostanie w nas złamane. Oznacza to po prostu, że to twarde, nie chcące się ugiąć „ja”, które się ustawicznie usprawiedliwia, które ustawicznie chce mieć wszystko po swojemu, broni swoich praw, szuka swej chwały — nareszcie skłania głowę przed Bożą wolą, przyznaje się do swych błędów, poddaje swoje pragnienia Jezusowi, rezygnuje ze swoich praw i wyrzeka się własnej chwały, aby Pan Jezus mógł mieć wszystko i być wszystkim. Innymi słowy oznacza to umieranie swojemu „ja” i temu wszystkiemu, co z niego wypływa.
Jeśli przyjrzymy się szczerze naszemu życiu chrześcijańskiemu, to ujrzymy, ile w rzeczywistości w każdym z nas jest tego „ja”. Często nawet to nasze „ja” usiłuje prowadzić chrześcijańskie życie (a samo słowo „usiłuje” już na to wskazuje, że działa tutaj nasze „ja”). Bardzo często „ja” wykonuje chrześcijańską pracę, a zawsze to własne „ja” skłonne jest do rozdrażnienia, zazdrości, gniewu, krytycyzmu i zmartwienia, to „ja” tak nieustępliwe i harde w stosunku do innych ludzi. Nasze „ja” bywa wstydliwe, skłonne do kompleksu niższości i zamknięte w sobie. Nic więc dziwnego, że nam potrzeba złamania. Jak długo to „ja” ma władzę w naszym życiu, Bóg nie może z nami wiele osiągnąć, ponieważ owoc Ducha, (wyszczególniony w Gal 5), którym Bóg pragnie gorąco napełnić, jest całkowitym przeciwieństwem owego twardego, hardego ducha, którym cechuje się nasze „ja”, a podstawą dla napełnienia nas tym owocem jest ukrzyżowanie tegoż „ja”.
Dzieła złamania naszego „ja” dokonuje zarówno Bóg, jak i my sami. Bóg przywodzi nacisk, lecz my musimy zdecydować się na poddanie się temu naciskowi. Gdy rzeczywiście serca są otwarte na Boże działanie i gdy jesteśmy skłonni do tego, aby dać się Duchowi Bożemu przekonać o grzechu w miarę, jak z Panem naszym obcujemy (a gotowość przyjęcia światła Bożego jest podstawowym warunkiem społeczności z Bogiem), wówczas Bóg nam pokaże, na czym polega uzewnętrznienie się owego pysznego „ja”, które Mu sprawia ból. W tym momencie możemy zatwardzić kark i odmówić pokutowania, albo też możemy skłonić głowę i powiedzieć: „Tak, Panie!” A więc pokorne poddanie się Bogu na każdy dzień polega po prostu na reagowaniu na przekonywujące napomnienia Boga, a ponieważ mają one miejsce ustawicznie, nasze poddanie się Mu i łamanie naszego „ja” będzie miało charakter ciągły. Może nas to dużo kosztować, gdy będziemy wiedzieli, że trzeba złożyć wszystkie nasze prawa i samolubne interesy i niełatwe będą chwile, w których będziemy musieli wyznawać nasze winy i naprawiać wyrządzone krzywdy — gdy zajdzie potrzeba.
Dla tej przyczyny nie jest rzeczą prawdopodobną, abyśmy się poddali złamaniu gdzie indziej, jak tylko pod krzyżem Pana Jezusa. Gotowość naszego Pana, aby się dać złamać dla nas i za nas — jest jedynym bodźcem, mogącym skłonić serce nasze do tego, aby zezwoliło na złamanie nas samych również, gdy patrzymy na Niego, który był w postaci Bożej i nie poczytał sobie za łupiestwo być równym Bogu, jak też nie trzymał się kurczowo tego wysokiego zaszczytu, lecz wyzbył się go dla nas, a przyjął kształt niewolnika Bożego i niewolnika w stosunku do człowieka! Widzimy Go, jak gotów był nie mieć żadnych praw, nie mieć własnego domu, żadnych posiadłości, jak pozwalał ludziom się znieważać — a nie odwzajemniał się przekleństwem za przekleństwa, jak pozwalał się nawet podeptać i nie bronił się zupełnie ani się nie mścił. Ponad wszystko widzimy Go złamanego, gdy idzie na Golgotę, jak pokorny Baranek, aby tam zająć miejsce ludzi jako Ofiara, niosąc ich grzechy w Swym ciele na Krzyżu. We wzruszającym urywku prorockiego Psalmu (Ps 22:7) czytamy Jego słowa: „Alem ja robak, a nie człowiek”. Ci, którzy podróżowali po krajach tropikalnych opowiadają, że zachodzi wielka różnica pomiędzy wężem a robakiem, szczególnie wtedy, gdy usiłujemy je zaatakować. Wąż się podnosi, zaczyna syczeć i usiłuje odwzajemnić się atakiem za atak — oto prawdziwy obraz naszego „ja”!
Ale robak nie sprzeciwia się zupełnie: pozwala robić ze sobą, co się komu spodoba — możesz go kopnąć lub też rozdeptać obcasem — a to jest prawdziwym obrazem złamania naszego „ja”. Pan Jezus zdecydował się na to, aby dla nas i za nas stać się właśnie takim robakiem, a nie człowiekiem, a uczynił to dlatego, że wiedział, iż my właśnie jesteśmy takimi robakami, którzy zostali na skutek grzechu pozbawieni wszystkich praw, za wyjątkiem prawa pójścia do piekła. Ale obecnie Pan nasz wzywa nas do zajęcia naszego właściwego miejsca robaka. Całe Kazanie na Górze, w którym Pan Jezus naucza, że winniśmy nie odwzajemniać złem za złe, miłować nieprzyjaciół i dawać nie spodziewając się z tego korzyści — daje wyraz prawdzie, że winniśmy być właśnie robakami, a niczym innym. Jednakże wizja naszego Pana, który gotów był — jako ucieleśnienie Miłości — dać się złamać za nas, może nakłonić nas do poddania się takiemu porządkowi.
Ach, złam, Miłości, pychę mą,
Spraw, abym w śmierci skłonił głowę moją,
Chcę patrzeć dziś na mękę Twą,
Gdyś za mnie znosił Krzyż, Tyś mą ostoją!
Ale umieranie swojemu „ja” nie jest rzeczą, którą moglibyśmy uczynić raz na zawsze. Początkowy akt śmierci ma niewątpliwie miejsce, gdy Bóg nam objawia te rzeczy, ale już do końca naszych dni, począwszy od tego momentu, będziemy doznawali ustawicznego umierania, gdyż w ten sposób będzie mógł Pan Jezus ustawicznie się w nas i przez nas objawiać. (Przeczytaj: 2Ko 4:10). Na każdy dzień będziemy musieli po tysiąckroć dokonywać tego wyboru: będzie to oznaczało, że odtąd już nie będziemy mieli naszych własnych pieniędzy, własnych planów, własnego czasu, jakichś własnych przyjemności. Będzie to oznaczało ustawiczne poddanie się tym, którzy nas otaczają, gdyż nasze poddanie się Bogu możemy mierzyć tylko i wyłącznie miarą naszego poddania się człowiekowi. Każde upokorzenie, każdy człowiek, który nas drażni lub gniewa — jest Bożym sposobem do złamania nas, abyśmy się mogli stać jeszcze głębszymi i obszerniejszymi naczyniami, przez które mogłoby przepływać życie Chrystusa.
Musicie bowiem zrozumieć, że jedynym życiem, które się może podobać Bogu, jest Jego życie — i tylko ono może być życiem zwycięskim, w żadnym zaś wypadku nie może nim być nasze życie, choćbyśmy nie wiem jak usilnie się o to starali. Ponieważ jednak nasze życie, które jest skoncentrowane wokoło naszego „ja”, jest czymś diametralnie przeciwnym do życia Pana Jezusa, nie będziemy nigdy napełnieni Jego życiem, jeśli nie zgodzimy się na to, aby Bóg przywodził nasze życie ustawicznie do śmierci, w czym musimy współdziałać poprzez moralny wybór i zgodę.  
Roy Hession

Brak komentarzy:

Łączna liczba wyświetleń